sisili #3

cel: jedziemy do Monreale i Cefalu. 
na sniadanie lody pistacjowe w brioszce zapijane kawa, potem arabsko-normanskie spotkanie z katedra w Monreale. zostawiam ich w katedrze, sama ide na ulice: raz, ze swiatlo, dwa ze ludzie. ludzie, ktorzy sie nie boja, i ja ktora sie nie krepuje.
pitcerka i migdalowe ciasteczka w reke, ruszamy w kierunku Cefalu. ze zwiedzanie wygrywa pierwsza w sezonie kapiel w morzu i pierwsza w zyciu kapiel w Tyrenskim.
obiad jemy u naciagacza, ktory ma przyjaciol w gnieznie. zupe pomidorowa robi z najbardziej sycacych pomidorow swiata, a lasanie wedlug przepisu swojej babci (za babcie dodatkowa marza 3euro).
o zachodzie slonca - spacer na wzgorze La Roca. wzgorze podwojnie strzezone przez urzedasow i ponadczasowo przez rzymskich bogow. widok jest spektakularny, naprawde jest.
schodzimy ze wzgorza - kolejna kontrola - spacer srodziemnomorskimi uliczkami i obowiazkowa wizyta w duomo.
na noc osiadamy na kempingu San Filippo, a wita nas Benjamin the black guy in the orange tshirt, jak sam siebie przedstawil.
szybkie podladowanie telefonow, a ladowania nie mozna przeciez bez wina. na dobranoc syrah od hindusa kupione (i tez dobre).



























*









*












Popular posts from this blog

food goes back home